Menu Zamknij

Wszystkie moje kobiety

Coś ostatnio nie szło tak jak powinno. To znaczy – prawie zdałam semestr na uczelni, zostały mi tylko 3 zaliczenia, wysypiałam się, ale byłam też coraz bardziej zmęczona. Praca i studia jednocześnie dawały się we znaki. Opuszczony blog błąkał się po zakamarkach mojego umysłu i irytował, miałam regularnie postować, ale nie, zmęczony umysł domagał się odpoczynku, snu i prostych rozrywek jak oglądanie serialu „Californication”. Teraz siedzę i kaszlę w łóżku. Urlop był planowany, choroba nie.
Włączam komputer, muszę coś zrobić na uczelnię. Mój wzrok wędruje po pulpicie. Jedna z ikonek przypomina mi, że półtorej miesiąca temu wysłałam opowiadanie na konkurs. 0 kontaktu, psia kość. Marnie. Zapomnieli o mnie? Google. Jestem tam, na liście laureatów. Wygrałam!
Dzwonię do MDK w Krakowie. Dodzwaniam się za drugim razem, łagodny głos po drugiej stronie słuchawki gratuluje i wylicza książki które wygrałam. (Okazało się, że w regulaminie było napisane, że wszystkie informacje będą na stronie i z nikim nie będą się kontaktować osobiście – cóż rzec, mea culpa) Cieszę się więc jak memowy Pieseł. Myślę „wow, wow, wow”.
Ale łapcie opowiadanie. Temat konkursu brzmiał „Przebudzenie”. Przypadkowo miałam już gotowe opowiadanie odpowiadające hasłu i aż żal było nie wysłać.

 „Wszystkie moje kobiety”
Znów nadeszła Jesień, dziwnie – w jesienną równonoc – podczas gdy zwykle zdaje się ignorować zapisane wcześniej w kalendarzu plany. Kapryśna kobieta… Niby przystraja się w przepięknie dobrane żółcie, czerwienie i brązy, rozświetla niebo delikatnym uśmiechem słońca. Ale jej humor może zmienić się z dnia na dzień, jej frustracja może lunąć z góry rzęsistym deszczem i dosięgnąć wszystkich, bez względu na to, czy są czemuś winni czy nie.
Zima potrafi kokietować, jak żadna inna pora roku. Zwodzi najczystszą bielą, gładkimi lodowymi taflami, tajemniczo oszronionymi szybami. Każdy płatek śniegu wychodzący spod jej zimnowietrznych palców to prawdziwe dzieło sztuki. Jest piękna, ale tak chłodna, iż romansując z nią nazbyt namiętnie, możesz posinieć i zmarznąć na kość. Wtedy w końcu cię przytuli, zapewne spełniona, pozwoli ci spać wiecznie w swoich objęciach.
Wiosna przynosi nadzieję, rozkwita najprawdziwszymi kwiatami, zamiast malować śnieżnobiałe wzory na szybach, jak jej poprzedniczka. Tryska z niej energia, poprzez wszystkie świeże pędy na drzewach, wyraziście zieloną trawę, nieśmiałe, lecz silne pąki kwiatów… Ale jest taka banalna. Przewidywalna. I wszyscy się nią ekscytują. Ja nie.
Jestem Lato. Może dlatego, że nigdy nie udało mi się spotkać z Zimą, to właśnie jej zawsze pragnąłem. Zawsze widziałem ją gdzieś daleko, nieprzystępną i dumną. Szukałem jej wszędzie. Łańcuchy górskie pokrywał niekiedy należący do niej śnieżny płaszcz. Uśmiechałem się w tamtą stronę całym moim słońcem, ale nigdy nie udało mi się zmusić jej, aby swój płaszcz zdjęła… Rok w rok schodziłem do najgłębszych jaskiń, chcąc jej dać trochę ciepła, konsekwentnie, aż skały kruszyły się i całe to wilgotne, ekscytujące zimno znikało, ustępując powietrzu rozgrzanemu moim pożądaniem.
Byłem sfrustrowany. W majowe noce często kochałem się z Wiosną, właściwie tylko dlatego, że była w moim zasięgu, i wyobrażałem sobie, że to Zima. Miała trochę chłodniejsze ręce niż Jesień… Były takie chwile, że jej oczy stawały się puste i zimne, a naiwna radość uciekała gdzieś wgłąb drobnego, bladoróżowego ciała. To wtedy kochałem ją najbardziej. Kochałem? To złe słowo. Kochałem tylko Zimę. Jesieni mogłem czasem pożądać, ale nigdy nie chciała mi się oddawać w więdnącej trawie. Patrzyłem czasem spomiędzy ostatnich przebłysków zieleni, jak rozbiera się ze swojego płaszcza, aby całkiem naga położyć się gdzieś i przeczekać panowanie Zimy.
Każda z nich była księżniczką i zdawały nie znosić się nawzajem. Nigdy nie wchodziły sobie w drogę, ale każda z nich walczyła w jakiś sposób o moje względy. Potrzebowały moich promieni słońca, pragnęły ciepła. Wiedziałem, że nawet Zimie iskrzą się niekiedy oczy na mój widok.
Dlatego w naszym świecie nie mogły zapanować pokój i harmonia.
Teraz, po kilku miesiącach mojej samotności, znów powróciła Jesień. Tym razem zachowałem się bardziej podstępnie, niż kiedykolwiek wcześniej. Pierwszy raz postanowiłem nie obserwować jej biernie, a zeskoczyć z gałęzi, gdy będzie układać się naga do snu. Takiej namiętnej nocy nie przeżyłem jeszcze nigdy. Byłem wykończony i nie pamiętam ile spałem. Obudziłem się jakby obok innej kobiety, chociaż w jej oczach iskrzył się podobny blask. Iskrzył…?
Była całkiem biała. I naga. Nie zdążyła się jeszcze przygotować, ubrać, zaskoczyłem ją. Przyglądała mi się, gdy spałem. Wiedziałem, że to może być ostatni raz, gdy ją taką widzę, dlatego po prostu zacząłem jej dotykać. Zimna. Ale i kusząco miękka. Wyrywała się trochę, ale ufałem zręczności moich palców i języka. Ona też zaufała… Zaufała mi całą sobą i unosiliśmy się, i opadaliśmy, i było tak jakbyśmy znali się od zawsze. Ale przecież moją jedyną kochanką była Wiosna.
– Wiosna? – zapytałem, nie bardzo myśląc, co mówię.
Zamiast siarczystego policzka, na który byłem już przygotowany, usłyszałem najpiękniejszy na świecie śmiech, jakby tysiące małych sopli grało cichutko cudowną melodię. Była podobna do Wiosny. Miała w oczach iskierki. Jak Zima. I jak Jesień, gdy widziałem ją po raz ostatni.
– Na imię mi Przedwiośnie. – powiedziało dziewczę figlarnie.
– Nie, ty jesteś Wiosną. – zaprzeczyłem, bo wiedziałem z całą pewnością, że…
– A może mam na imię Jesień… – przeciągnęła się jak kot, wyraźnie się ze mną przekomarzając.
Przyjrzałem jej się dokładnie. Nie dowierzałem. Przybrała taki wyraz twarzy, jakim Jesień zawsze oznajmiała mi „nie teraz”, kiedy odchodziła w swoim płaszczu rozbierać się powoli poza (jak sądziła) zasięgiem mojego wzroku.
– Zawsze kochałem Zimę – rzekłem szczerze.
– Mogę być i Zimą – odparła siląc się na obojętność, ale drżały jej wargi. Chciałem ją pogłaskać, ale oszroniła mi rękę.
Pociągała mnie.
W jakiś sposób znalazłem ją, zupełnie inną niż wszystkie, które znałem, ale łączącą w sobie wszystko to, czego nie mogłem zapomnieć. Ona nie miała zostać moją kobietą. Ona była wszystkimi moimi kobietami i kimś jeszcze, ponadto.