Menu Zamknij

Nie da się? Da się! Źle wybrane liceum = dobrze zdana matura, rezygnacja ze studiów = sukces w pracy, rezygnacja z etatu = własny startup

źródło [klik]

Od razu uprzedzam, że nie ma uniwersalnej recepty, chociaż każdy (nawet ja) o tym marzy. Chciałabym tylko krótko opowiedzieć o tym, co mi się przydarzyło… Tym razem pod kątem nastawienia do życia.

W liceum byłam na profilu dwujęzycznym francuskim. Trwał on 4 lata, w pierwszym roku miałam 18 godzin francuskiego w tygodniu, od 2 do 4 roku – 6-7 godzin. Za to angielskiego moja klasa miała tyle co kot napłakał – 2 godziny w tygodniu. W ramach tych 2 godzin, choć podzieleni na grupy wg poziomu zaawansowania, nie byliśmy przygotowywani do matury rozszerzonej nawet na najwyższym poziomie. Nigdy nie miałam korepetycji z angielskiego, ani dodatkowych zajęć. Po prostu się zawzięłam, to była kwestia być albo nie być – za wszelką cenę potrzebowałam wysokiego wyniku z angielskiego.

Na początku liceum miałam same tróje z angielskiego

w 4 klasie miałam piątkę, 93% z rozszerzonej matury i 100% z ustnej.

Co zrobiłam? Nastawiłam się na chłonięcie. Robiłam rzetelnie wszystkie zadania do szkoły, oglądałam filmy po angielsku (z angielskimi napisami), grałam w gry RPG po angielsku, czytałam artykuły… Zaczęłam korespondować z osobami z zagranicy. W klasie maturalnej spotkałam się kilka razy z moją nauczycielką indywidualnie (mniej niż 5 razy), napisałam parę wypracowań na rozszerzenie w domu, które ona potem sprawdziła. Zrobiłam chyba wszystkie zadania zamknięte z poprzednich lat (i wcale nie zajęło mi to zbyt długo – nie dlatego, że jestem geniuszem – nie było tego po prostu dużo).

Na maturę się wyspałam, rano najadłam i poszłam jak na bój, ale starałam się nie spinać. Dałam z siebie wszystko. Dostałam się dzięki temu na wymarzone studia (no, prawie, chciałam norweski, a wylądowałam na szwedzkim, bo na norweski nie było naboru… długa historia, do której pewnie wrócę) – filologię szwedzką z angielskim na UAM.

W Anglii znalazłam się dopiero 2 lata po opisywanych wydarzeniach. 🙂 Wówczas mówienie po angielsku nie było już dla mnie stresem.

Ale potem, przez problemy osobiste, zrezygnowałam ze studiów, a właściwie gdybym nie zrezygnowała, zostałabym wyrzucona, lub miałabym warunek. Miałam przeświadczenie, że

tylko debile przerywają studia.

I to był problem, głównie dlatego, że to ja przerwałam studia. Ja, zawsze jedna z najlepszych uczennic w szkole, ja, która nigdy nie miałam problemów z nauką, ja, w której wszyscy zawsze pokładali tyle nadziei, ja, o której mówili – „jak nie ty, to kto, Julka?”

No więc właśnie mi się nie udało. Musiałam się do tego przed sobą przyznać i przestać myśleć „jestem debilem”, przy okazji rozgrzeszając w swoim umyśle wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek ze studiów zrezygnowali bądź oblali. Zamiast skupiać się na ocenianiu siebie, pomyślałam, co mogę zrobić. Co już umiem. „Umiałam” francuski i angielski. „Umiałam”, bo języków się nigdy nie „umie”, ich nigdy nie przestaje się uczyć… W każdym razie trzeba było przeczekać czas do kolejnego roku akademickiego, gdyż był dopiero luty. I tak, szukając na różnych portalach, znalazłam moją pierwszą pracę – obsługę klienta francusko- i anglojęzycznego w branży e-commerce. Sprzedawaliśmy gry komputerowe, więc dobrze się w tym odnajdywałam, bo lubiłam wówczas grać, i to bardzo. Grałam niemal codziennie po pracy i nikt w pracy mi tego nie wytykał – liczyło się to jako moje zaangażowanie w wykonywany zawód, ponieważ lepiej doradzałam klientom. Niektórzy pytali, co trzeba zrobić, żeby pracować, tam gdzie ja. Mogę powiedzieć, że zawodowo byłam wtedy w 100% szczęśliwa – zarabiałam tyle ile potrzebowałam, a nawet trochę więcej, podobało mi się to, co robiłam, a przede wszystkim – cieszyłam się, że miałam okazję doświadczyć atmosfery dużej, międzynarodowej organizacji PRZED ukończeniem studiów. Dzięki temu mogłam jeszcze raz przemyśleć swoje wybory.

Po mojej krótkiej, 5-miesięcznej karierze w e-commerce, ze względów osobistych przeniosłam się do Bydgoszczy i rozpoczęłam tam pracę w Atosie, międzynarodowej korporacji. Praca na Service Desku na kontrakcie, na który trafiłam była bardzo przyjemna, z początku. Z czasem dochodziły nowe obowiązki i bywały momenty, gdy było mi ciężko, choć przez długi czas radziłam z tym sobie dzięki wsparciu przyjaciół, narzeczonego, relaksowi po pracy. Szczególnie uciążliwe były dla mnie nieregularne zmiany, zaczęłam źle znosić nocki i trudno było mi się przestawić po nich na wczesne wstawanie. Podjęłam decyzję, niełatwą, o odejściu. Pomyślne przejście wewnętrznej rekrutacji i przesunięcie mnie na inne stanowisko trwałoby około pół roku, rekrutacje w innych firmach kończyły się niepowodzeniem, bądź rezygnowałam sama. Zaczynałam też mieć oznaki depresji. Nieregularny tryb życia odbierał mi chęci do rozwoju – w czasie wolnym zbyt często martwiłam się pracą i płakałam.

Zrezygnowałam, ale jeszcze będąc na etacie, założyłam startup w Akademickich Inkubatorach Przedsiębiorczości. Zmotywowały mnie do tego warsztaty, w których uczestniczyłam w marcu. Wcześniej nie myślałam poważnie o rozpoczynaniu własnej działalności, szukałam raczej kolejnego miejsca, w którym mogłabym się zaczepić. Powiem to, co lubią mówić właściciele firm i startupów…

Nie było lekko…

Ale dałam radę (to też zawsze mówią…) Ale dobra, wystarczy tych clichés. Prawda była taka, że chociaż był pomysł, chęci, umiejętności i środki, brakowało motywacji i prawdziwego entuzjazmu. Byłam trochę jak zombie. Potrafiłam wydrukować ulotki, ale zamiast je rozwiesić, położyć je na biurku. A potem przetrawić dzień na coś, co powinnam robić w nagrodę – na przykład czytanie książek lub naukę języków (tak, dla mnie to forma nagrody). W końcu powiedziałam do siebie, jak do małego dziecka – „dobrze, skoro nie wiesz, gdzie rozwiesić ogłoszenia i nie masz ochoty projektować ulotek, ani wizytówek, dodaj chociaż ogłoszenia na OLX i e-korepetycje”. Przygotowałam ogłoszenia i teraz mam dzięki temu kilka telefonów w tygodniu. Wraz z pierwszymi klientami, przyszły pierwsze sukcesy – udane animacje na urodzinach, zadowoleni mali uczniowie… I ja śpię spokojniej w nocy.

Ale mogło też być tak, że zamiast myśleć pozytywnie i starać się zaspokoić własne potrzeby, dostosowywałabym się cały czas do otoczenia.

Mogłam nigdy nie znaleźć pracy.
Albo na innym etapie życia – mogłabym bać się ją zostawić.
Mogłam nie założyć startupu, bo to przecież nie najlepszy moment.

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Julia Irmina Wiśniewska (@pyszczucha)
Ale jest inaczej, jestem spełniona, choć to nie koniec – mam ciągle wiele planów. Jak myślisz – mam szczęście, czy raczej obracam porażki w sukcesy?
Ta-dam! Rozwiązanie zagadki z wczoraj. Przygotowuję ulotkę w formie popularnej zabawy „piekło-niebo”.Moja firma ma…