Menu Zamknij

Bezsen(s)

Bałem się zasnąć. Przewracałem się więc na łóżku, próbowałem czytać książkę, ale nie mogłem się skupić na lekturze dłużej niż kilka minut. Do rana było ciągle parę dobrych godzin, musiałem je jakoś przeczekać. Założyłem słuchawki, nastawiłem głośność na maksa i zacząłem odsłuchiwać najbardziej agresywne kawałki z mp4, jakie tylko miałem. Udało się, nie zasnąłem. Chociaż oczy mi się kleiły, ciągle ziewałem i miałem przemożną chęć, żeby zamknąć powieki choć na moment, nie zrobiłem tego. 
Za oknem świat powoli jaśniał. Zszedłem z łóżka z pewnym wysiłkiem i spakowałem się, by po chwili wyjść do szkoły. Ten dzień pamiętam jak przez mgłę, byłem do tego stopnia skrajnie zmęczony, iż mam ciągle wrażenie, że to wszystko mi się śniło. W szkole w ogóle nie kontaktowałem. Przyszedłszy do domu, ległem na kanapie i włączyłem telewizor. Pech chciał, że leciał akurat jakiś nudny serial. W kuchni słychać było radosną paplaninę mojej młodszej siostry, która konwersowała, a właściwie wygłaszała monolog adresowany do matki. Boże, one nawet sobie nie są w stanie wyobrazić, jakie okropne rzeczy spotykają człowieka, który żyje z nimi pod jednym dachem.
Po trzech nieprzespanych nocach z rzędu, dałem w końcu za wygraną. Nawet mocna kawa, redbull czy zimny prysznic razem wzięte nie pomagały. Wieczorem walnąłem się na łóżko i nie obchodziło mnie już właściwie, jakie będą tego konsekwencje. Odpłynąłem w parę sekund. I jak zwykle śniło mi się coś przerażająco dziwnego, niosącego ze sobą niepojęte dla mnie przesłanie (bo nie uwierzę w to, że ten sen nie miał żadnego sensu).
 Siedziałem w kościele i nie słuchałem zbytnio tego, co mówił ksiądz. Z otępienia wyrwał mnie, gdy zaczął stopniowo podnosić głos. „I nie wódź nas na POKUSZENIE – mówił coraz głośniej – ALE NAS ZBAW ODE ZŁEGO – aż w końcu podniósł ton do krzyku i przeszedł we wrzask – AMEN AMEN AMENAMENAMENAMENANEN (…)” Trwało to bez końca. Zdawało się, że kapłan krzyczał tak od zawsze, a będzie krzyczał jeszcze całą wieczność…
– Amen. – usłyszałem nad sobą czyiś głos.
Przerażony otworzyłem oczy. Wiedziałem, wiedziałem! Nade mną świeciły lampy jarzeniówki, a do ręki miałem podłączoną kroplówkę. Byłem w szpitalu, co nawet nie zdziwiło mnie tak bardzo jak powinno. Spodziewałem się, że TO znowu się stanie. Zacisnąłem na chwilę powieki, w nadziei, że jednak jeszcze się nie obudziłem, albo, że może uda mi się wrócić do mojego snu, który przy rzeczywistości był nawet całkiem przyjemny. Koło mojego łóżka siedziała kobieta. Jej twarz wydawała mi się znajoma, ale nie miałem pojęcia kim jest. Była wyraźnie zmartwiona, na jej policzkach jaśniały ślady łez. Mama… Odwróciłem gwałtownie głowę. Nie, to wcale nie była moja matka. Czułem obcą świadomość, która walczyła z moją, podmywając ją niczym fale niestabilny klif. Czułem? Czy oby na pewno CZUŁEM jest tu właściwym słowem? Czułem się tak dziwnie, że chyba adekwatniejszym słowem byłoby „czułam”.
Ogarnął mnie strach, taki jak zwykle, gdy budziłem się w innym ciele. Strach przed tym, że za moment przyjdzie mi grać osobę, o której niewiele wiem i będę musiał starać się z całych sił, by niczym jej nie zaszkodzić. Byłem zmuszony skupić się tak mocno, jak to tylko możliwe, aby z zakamarków umysłu wywołać pojedyncze cudze doznania i wspomienia, które pomogłyby mi zorientować się w nowej sytuacji i przetrwać w obcej skórze. Jednocześnie trzeba było zachować stałą czujność, aby fala nieznajomych myśli nie zalała mojej świadomości. Napiąłem… czy też napięłam wszystkie mięśnie i spojrzałem za okno. Widok był, rzecz jasna, ograniczony, ale byłem w stanie zobaczyć spory fragment patio oraz nieskończone ilości szpitalnych okien.
Chciałem skupić swą uwagę na czymkolwiek, byle nie na sobie. Nie na jej ciele. To mnie zwyczajnie przerażało. Czułem jej długie włosy łaskoczące delikatną skórę, która była teraz moją skórą. Nie czułem za to zarostu na twarzy, nawet gdy przejechałem po niej ręką. Miałem wrażenie, iż jestem wątły i słaby, moje mięśnie gdzieś zniknęły. A już najgorsze było to, że posiadałem coś, czego nie miałem wcześniej, a to co miałem wcześniej – jakby wyparowało. Nie zamierzam pisać o tym wprost, bo źle mi się robi na samo wspomnienie, toteż wolę sobie oszczędzić przykrych doznań. To było beznadziejne uczucie i nikomu nie życzę, żeby kiedykolwiek miał okazję przeżywać coś takiego. Istniałem, czułem, myślałem, jednak nie miałem nic swojego – ani postaci, ani nawet świadomości, gdyż inna napierałana nią z coraz większą siłą. Nie rozumiałem, za sprawą jakiego zjawiska ulegam takim, o ile można je tak nazwać, przemianom. Jednak doskonale rozumiałem, co mi się przydarza i w jakiś sposób nauczyłem się sobie z tym radzić. Wiedziałem, że po jakimś czasie wrócę do siebie. Tak, zawsze wracałem. O dziwo, po prostu budziłem się jak gdyby nigdy nic następnego dnia, tak jakby czas spędzony po za moim ciałem był nierealny. Nikomu o tym nie mówiłem, bo i tak nikt by mi nie uwierzył. To był mój sekret, aż do dzisiaj. Ale złamałem się i przelałem go na papier. Bo tylko papier potrafi milczeć, nawet kiedy płonie…

CDN(?)

2008