Menu Zamknij

Nie obchodzi mnie, kto wygra EURO 2016

Polubiłam kiedyś taki fanpage na fejsbuczku, trudno przetłumaczyć tę nazwę tak, żeby ciągle się śmiesznie rymowała…

Jeśli mój syn będzie lubił piłkę, porzucę go na autostradzie

„Si mon fils aime le foot, je l’abondonne sur l’autoroute”
czyli „Jeśli mój syn będzie lubił piłkę, porzucę go na autostradzie”

Uważałam to za bardzo zabawne. Ogólnie nie porzuciłabym dzieciaka na autostradzie, co to, to nie, ale uważałam fanów piłki nożnej za głuptasów. Takich co patrzą jak iluśtam chłopa biega za piłką i kopie to ją, to siebie nawzajem. A gdzieś pośród tego bałaganu grubas z gwizdkiem wręcza kolorowe post-ity zawsze nieodpowiednim osobom.

No, ogólnie żal.

Piłka i niebo

Ale tak się przewrotnie stało, że to fani piłki nożnej pomogli mi dostrzec światełko w tunelu w jednym z najbardziej depresyjnych epizodów w moim życiu. Nigdy nie zapomnę tego uczucia, kiedy w październikowe popołudnie stałam na całkiem sporym, polnym boisku do piłki nożnej, gdzieś niedaleko Hannoveru, byłam zdyszana, spocona i patrzyłam się w niebo.

„Ja żyję. Żyję naprawdę.” – ta myśl była o wiele silniejsza od tego, że nie mogłam wbić moim kuzynom i ich kumplowi ani jednej bramki.

Pikselowe maratony

Moje kości i mięśnie były zesztywniałe po miesiącach siedzenia przed komputerem. Rozwalałam inhibitor w League of Legends kilka razy dziennie, biegałam – myszką, walczyłam – klawiaturą. To było w nocy, tak do trzeciej-czwartej nad ranem. Potem spałam, a popołudnia i wieczory spędzałam w pracy. Dni wolne? Muszę mówić, jaki był mój wybór? 😉

Grałam ciągle, żeby zapomnieć, że mam problemy. Grałam, bo tam byłam wolna, w innym świecie, który był kolorowy i ciekawszy, niż moja szara rzeczywistość. Oczywiście, nie przyznawałam się do tego, nawet przed sobą samą. Szczególnie przed sobą samą.

Najdziwniejsze wakacje w życiu

A potem, kiedy wyjechałam na dziwne, terapeutyczne wakacje – to było tak, odwiedziła nas ciocia z Niemiec i zobaczyła, że jestem blada i smutna, rodzice wypchnęli mnie wręcz siłą z domu, a ona zabrała mnie ze sobą na dwa tygodnie – po prostu odżyłam. Czułam znów, że mam ciało. To było jak wybudzenie się ze snu, jak w filmie „Avatar”, gdzie bohater leżał w kapsule i za pomocą fal mózgowych kierował swoim alternatywnym ciałem. Jak w anime „Sword Art Online”, gdzie nastolatki, po kilku intensywnych miesiącach gry online w specjalnych „VR gearach” (wyglądały jak kaski), trafiały do szpitala.

Byłam słaba, miałam wiotkie mięśnie, na szczęście jeszcze pamiętałam, w jakiej kolejności rusza się nogami, żeby chodzić.

Ale biegałam po lesie.
Jeździłam na rolkach.
Grałam w osobliwą grę polegającą na odbijaniu piłki głową, zwaną Headis.
Spacerowałam.
Kopałam piłkę.

To moi kuzyni, grający w lokalnym klubie, wyciągali mnie za uszy z mojej depresji. Nawet nie trzeba było dużo rozmawiać. Dużo ruchu na świeżym powietrzu – to się powinno przepisywać każdej osobie, która zmaga się z depresją.

A potem nagle trafiłam na Korsykę. To było tak, że Zuza*, która właśnie tam siedziała, nie odpuściła, nie słuchała moich tłumaczeń, że nie umiem znaleźć tego czy tamtego, znalazła mi lot, dopilnowała, żebym się zgodziła, rodzice i ciocia znowuż mnie zachęcali, no i się zgodziłam.

Jacek

I tam też. Fani futbolu. A przede wszystkim jeden, naprawdę wyjątkowy – Jacek. Chłopak o wielkim sercu, który przywiózł mnie z lotniska, a potem na nie zawiózł. Kilkaset kilometrów, bezinteresownie. Lubił samochody i piłkę nożną i był świetnym kompanem do rozmowy. Nie spotkałam jeszcze osoby, która z taką troską zajmowałaby się swoim autem i tworzyła taką wyjątkową atmosferę w podróży. Muzyka (Ellie Goulding – Burn oraz Dj Antoine – Welcome to Saint Tropez – te 2 piosenki już zawsze będą mi się kojarzyć z tamtymi wakacjami), zapachy… no i widok za oknem – Korsyka. To wszystko było arcydzieło. Lubił klub Chelsea. Wiedział o nim wszystko – to też miało swój urok. Fajnie było go poznać. Jego i kilku jego kumpli. Biegali za piłką po boisku w soboty. Dołączyłyśmy do nich z Zuzą. Było po prostu fajnie. Poczuć wiatr we włosach, prędkość w łydkach i kopnąć z impetem piłkę. Nawet jeśli nie za bardzo wychodziło.

EURO EURO EURO

I wiecie co? Nie obchodzi mnie, kto wygra Euro 2016. Życzę wszystkiego najlepszego naszej reprezentacji, do tej pory idzie jej świetnie, ale myślę, że… cokolwiek napiszę, nikt z naszych piłkarzy tego nie przeczyta. Kibicowanie wydaje mi się zabawne, ale…

Mam szacunek. Bo piłkarze to wspaniałe chłopaki. A przynajmniej ja na takich trafiam. 🙂

PS. Ten klient nie da się pomalować na pandę

Ostatnio, kiedy malowałam twarze na evencie dedykowanym filmowi Kung Fu Panda, podszedł do mnie chłopczyk-piłkarzyk ubrany w barwy biało-czerwonych i oświadczył, że chciałby mieć namalowanego na policzku piłkarza. Powiedziałam, że mogę mu zaoferować jedynie jakiegoś bohatera z filmu, który promowaliśmy. Po jego minie zobaczyłam, że nie da sobie wcisnąć żadnej pandy, ani tygrysa, wiec zawarliśmy kompromis i namalowałam mu na policzkach polskie flagi. Rozmawiałam z nim w trakcie charakteryzacji, pytałam z kim ogląda mecze. Powiedział, że z mamą, tatą i bratem. Pod sceną, na której malowałam, czekała na niego rodzicielka, również ubrana jak rasowy kibic. Uśmiechnęłam się na ten widok. Jeśli coś tak jednoczy pokolenia, to nie da się nie uśmiechnąć.

*Zuza prosiła, żeby napomknąć, że jest zagorzałą fanką FC Barcelony! 😉