Menu Zamknij

Prawo jazdy – jak zdałam za 4 razem

Kiedy miałam 17 lat, czyli w 2010 roku, nastała wśród moich znajomych moda na robienie prawa jazdy. (Jestem z grudnia, musiałam czekać najdłużej) Był to po prostu najgorętszy temat przez wiele miesięcy, najczęściej rozmawiano o tym kto i gdzie robi kurs, kiedy ma egzamin, który to już egzamin i tak dalej. Presja związana z prawem jazdy była tak silna, że nawet nie zastanawiałam się, czy potrzebuję zdawać na nie w tamtej chwili. Wyobraziłam sobie siebie za kierownicą i już czułam przymus. No i nie mogłam być gorsza od innych, przecież zawsze byłam jedną z najlepszych uczniów w szkole i moje wybujałe ego potrzebowało kolejnego dobitnego dowodu, że jestem cool. Rodzice podarowali mi kurs na 18 urodziny. Szkołę wybrałam sama.

Pierwsze czerwone światło

Przy wyborze szkoły nie oparłam się na rekomendacjach, ani na rankingach, ale uległam reklamie

W mojej szkole ktoś rozdawał ulotki nowo otwartej szkoły jazdy. Oczywiście, po pojawieniu się z ta ulotką w biurze szkoły, otrzymywało się zniżkę przy zapisie na kurs. Nawet się dwa razy nie zastanawiałam. Urzekła mnie nazwa i graficzne wykonanie ulotki oraz strony internetowej. A babcia ostrzegała, że reklama kłamie…

Drugie czerwone światło

Mój instruktor źle mnie traktował, a ja nie potrafiłam się obronić i bałam się na niego donieść

W czasie jazdy komentował złośliwe moje błędy, szybko się irytował, wzdychał, mówił do mnie lekceważącym i kpiącym tonem. A w dodatku obgryzał paznokcie. Pamiętam, że miał na imię Mateusz, choć może wolałabym o tym zapomnieć. Bałam się nie tylko zwrócić mu uwagę, ale też zmienić instruktora. W końcu zrobiłam to, ale jeździłam ze starszym panem, który z kolei przywiązywał za małą uwagę do moich błędów, był totalnym luzakiem i pozwalał sobie nawet na siedzenie przy mnie w rozpiętej koszuli i wietrzenie gołej klaty.

Trzecie czerwone światło

Jazda była dla mnie źródłem stresu i trzykrotnie nie zdałam egzaminu

Wykupiłam trochę jazd dodatkowych, za trzecim razem także w innej szkole. Na drugim egzaminie noga drżała mi na sprzęgle do tego stopnia, że nie mogłam wykonać zadania związanego z ruszaniem pod górkę i po prostu oblałam na placu. Na pozostałych dwóch egzaminach jeździłam po mieście i oblewałam przez kompletne bzdury (błędy, których można było uniknąć, gdybym więcej ćwiczyła, bądź była mniej zestresowana). Po tych trzech próbach to już nie był stres, to był paraliżujący strach i prosiłam, żeby nikt nie podejmował ze mną tematu prawa jazdy. Rodzina i znajomi jeszcze przez jakiś czas się dopytywali, czy to życzliwie, czy nawet trochę wścibsko, próbowali udzielać jakichś rad, aż w końcu dali spokój.

Czekając na zielone światło

Wygasła mi ważność egzaminu teoretycznego (wtedy tak się działo – po pół roku od zdania).
Odpuściłam.
Miałam na głowie przygotowanie do matury, ponieważ zaczęłam swój ostatni rok w liceum.
Minęły prawie 4 lata, kiedy zdecydowałam się zrobić prawo jazdy. Tym razem potrzebowałam go – kupiliśmy sobie z mężem samochód, żeby dojeżdżać do pracy i w dowodzie rejestracyjnym figuruję jako współwłaścicielka.
Zapisałam się do polecanej przez wiele osób szkoły jazdy, stojącej wysoko w rankingach zdawalności w Bydgoszczy, o nazwie „Kopaczewski”. Zrobiłam kurs od nowa, z teorią włącznie. Tym razem trafiłam na świetnego instruktora, który podniósł głos, kiedy było trzeba, skupiał się na mojej jeździe i dawał mi dużo cennych wkazówek. Pan Mirek Ziółkowski to naprawdę najlepszy instruktor jaki mógł mi się trafić. Jeździłam wcześniej z 5 innymi i żaden nie dotarł do mnie tak, jak zrobił do pan Mirek.
Naprawdę był zaangażowany w cały proces. Pytał się mnie, czy już uczę się na teorię, kiedy na nią idę, monitorował moje postępy. Przed każdą jazdą mówił mi, co będziemy danego dnia robić i faktycznie się tego trzymał. Niektóre rady i sposoby na wykonywanie manewrów powtarzał, niczym anegdotki, zawsze w ten sam sposób i dzięki temu je zapamiętywałam.
Kiedy zdałam, z jednej strony towarzyszyła mi niesamowita euforia i niedowierzanie, a z drugiej było mi żal, że będę musiała rozstać się z panem Mirkiem. Przyniosłam mu kartkę z podziękowaniem i czekoladki. Oboje byliśmy wzruszeni, zrobiliśmy sobie zdjęcie i pożegnaliśmy się. Wieczorem zadzwonił, bo przeczytał kartkę. Okazało się, że byłam pierwszą osobą, która podziękowała mu w taki sposób. Ucieszyłam się, że nie tylko on zapisze się wyjątkowo w mojej pamięci, ale być może, ja w jego także. Jestem bardzo sentymentalną osobą. 🙂
Podeszłam do tego tak – kiedyś zdam, nieważne, czy za pierwszym razem. Ale zdałam za pierwszym i teorię i praktykę. Za pierwszym, nie licząc dawnych nieudanych podejść. I wreszcie jeżdżę, od nieco ponad miesiąca. Jeszcze trochę niepewnie, ale bezpiecznie!
Dlatego, apeluję do wszystkich, którzy chcą zdać prawo jazdy:
  • zastanów się, po co to robisz
  • dobrze wybierz miejsce nauki
  • nie stresuj się, każdy kto chce, w końcu zdaje (pan Mirek ma na podorędziu parę historii, które przekonały mnie, że właśnie tak jest)
Szerokiej drogi! 🙂