Menu Zamknij

Wychować człowieka i pozostać człowiekiem

Witajcie po długiej przerwie!

Minęło nieco ponad rok, od kiedy zostałam mamą. Życie po urodzeniu dziecka zdaje się kurczyć do tych momentów, kiedy ono śpi lub zajmuje się sobą. Ponoć każdy dostaje od życia tyle, ile jest w stanie znieść. My dostaliśmy dziecko tak ciekawe świata, żywe i pełne energii, że od samego początku niezbyt wiele spało, potrzebowało za to mnóstwo uwagi i czułości.

Pewne rzeczy zeszły na plan dalszy. Ale gdy Lilia spała lub zostawała z tatą, żyłam swoim dawnym życiem. Mniej-więcej. Przez ostatni rok chodziłam na zajęcia na uczelni, spotykałam się ze znajomymi w kawiarni, uczyłam się, grałam na komputerze, uprawiałam sport, oglądałam seriale z mężem, prowadziłam instagrama. Tylko jakoś blogowania nie udało mi się to wkomponować. W końcu wracam. Zacznę od tego, co zdefiniowało ostatni rok mojego życia. A raczej od osoby, która go zdefinowała…

Gdy dziecka nie można wyłączyć

Czasem drzemki nie idą planowo. Czasem w ogóle nie ma czegoś takiego jak „rytm dnia”, nawet jeśli przeczytaliśmy w książkach i w internecie o rytuałach, dziecko może zagrać nam na nosie. Nie ma (niestety) żadnego wyłącznika i jego zegar biologiczny stopniowo dostosowuje się do rodziny. Zresztą, czy naprawdę jest tak, że przy dziecku, które chce być cały czas przy rodzicu nie da się nic robić? Czy niemowlę musi przeszkadzać i powodować frustrację?

Na początku tak było. Nie mogłam sama wynieść wózka na dwór z powodu mocno dokuczającego zespołu cieśni nadgarstka i bolącej blizny po cesarce. Zresztą przez pierwszy tydzień chodziłam w piżamie. Dopiero położna środowiskowa, piękna i zadbana kobieta powiedziała mi, że trzeba w końcu się ubrać. W dniu, gdy się ubrałam i zrobiłam sobie selfie w ogrodzie, zaczęła mnie boleć stopa, na stąpanie reagowała potwornym bólem. Okazało się, że jest przeciążona i kolejny tydzień dochodziłam do siebie. Moje życie wyglądało jak w piosence Tamagochi, zresztą podobnie było z Olkiem – pić, jeść, spać. Karmić dziecko. Zmieniać mu pieluchy. I czasem samemu odwiedzać łazienkę w wolnej chwili. Nieliczne chwile dla siebie wykorzystywaliśmy najczęściej na spokojne jedzenie posiłków, granie w gry planszowe, rozmowy z bliskimi. To dziwne, że czasu było tak mało, bo przecież pomagała nam jeszcze moja mama. Dziecko dużo płakało i spało zdecydowanie za mało.

Dopiero po czterech miesiącach zdecydowałam się na noszenie w chuście (po nieudanych próbach ze źle dobranym nosidłem). Dobroczynny wpływ spacerów na samopoczucie moje i dziecka odkryłam znacznie wcześniej – to był czas dla mnie, bo mała spała, a jednocześnie czas dla niej, bo opiekowałam się nią przecież, była na świeżym powietrzu. Czułam się spełniona i zadowolona, spacerowałam najczęściej po lesie.

Poza tym nie było nic ciekawego dla obu stron, co mogłyśmy robić razem. Czytanie na głos kończyło się głośnym płaczem (córce znajomych, gdy była niemowlęciem czytałam losową książkę i zasnęła, zostałam okrzyknięta super ciocią, a moje własne dziecko… eh), pokazywanie pluszaków wywoływało irytację, odkładanie do łóżeczka na dłużej niż kilka minut – chyba panikę. Nie mogłam zrozumieć. Najbardziej pomagało mi zdanie „małe dzieci płaczą, to normalne”, przeczytane w jakimś poradniku dla rodziców, którego bym już nikomu w tej chwili nie poleciła. Ten „normalny płacz” wibrował w uszach, dręczył, nieustanne trzymanie na rękach dziecka wzmagało okropne zaburzenia czucia, wywołane cieśnią. Pierwsze dwa miesiące były niesamowicie trudne. Ale byłam szczęśliwa. To chore, jak irracjonalnie cieszy się rodzic. Wystarczy równy oddech dziecka i partnera/partnerki. Myśl „jesteśmy”. Wszystko inne się ułoży. Ale gdyby temu pomóc?

Ta kilkumetrowa szmata

Kiedy zaprosiłam do swojego domu toruńską doradczynię chustową, Martę Kamińską, moje życie zaczęło się zmieniać. Już nie musiałam czekać, aż Lilia zaśnie, albo ktoś ją zabierze, żeby poczuć się jak człowiek, a nie tylko jak służąca podbiegająca na każde żądanie mniejszego człowieka.


Zaczęłam jeździć autobusem, bez obawy, że dziecko podniesie alarm i nie będę mogła go uspokoić w wózku.

Zaczęłam robić sama zakupy w markecie, nie biegając po sklepie w panice.

Zaczęłam chodzić na niektóre zajęcia na uczelni, odbywające się podczas pracy Olka na ostatnim piętrze budynku, w którym winda nie sięgała na samą górę (a ja w sumie z początku myślałam, że wcale jej nie ma).

Zaczęłam chodzić na wydarzenia kulturalne i do kawiarni oraz restauracji (chociaż pierwszy raz samej z dzieckiem do restauracji udało mi się nawet pójść z wózkiem).

Spacerowałam po starówce i wchodziłam lekko do sklepów, gdzie musiałabym bardzo się natrudzić, żeby wziąć ze sobą wózek.

Kawa i chusty

Na grupie Kawa i chusty, gdzie codziennie pijemy razem kawę, herbatę i inne mamine trunki oraz plotkujemy o chustach, zapytałam dziewczyny, jaką część swojego  życia odzyskały dzięki chustom.

Chusta pozwolila mi odzyskac spokoj i równowagę. Przy kolkach, a potem przy codziennych obowiazkach, przy zabkowaniu i lęku separacyjnym. Na sama mysl, że w każdej takiej sytuacji musiałabym po prostu nosić syna na rękach, widzę jak rośnie moja frustracja, że znów niczego nie zrobię, bo maly człowiek mnie potrzebuje (i żeby nie bylo, ja kocham to że on jest taki zależny ode mnie w pozytywnym tego słowa znaczeniu), że znów zarwę nockę na zmywaniu, prasowaniu, praniu (bo nawet w pp* nie da poprasowac) itp. Chusta nas ratuje. Daje szansę na szybkie zakupy bez zasapki (mieszkam na 4 pietrze bez windy, wózek nie może stać na dole), na wyjście w deszczu po starsze córki do przedszkola… I zawsze jest ta mała blond czupryna wtulona w moje ciało, roztaczająca swój słodki, niemowlecy zapach…
(…)
To dla mnie jest chustowanie. 

Magdalena Płachta

**pp – plecak prosty, jedno z wiązań chusty

Mi bardzo pomaga chusta, bo nienawidzę szukać windy, przejścia, gdzie zmieszczę się z wózkiem, tramwaju czy pociagu niskopodłogowego, miejsca w metrze itp. Poza tym mogę z małą wykonywać różne codzienne czynności i w ogole nie wyobrażam sobie życia bez chusty. Oczywiście w miejsca typu góry, gdzie nie ma opcji wjechać z wózkiem też chusta się sprawdza, czyli pozwala odwiedzać te miejsca, ktore z z wózkiem byłyby nieosiągalne.

Agnieszka Frankowska

Moja Młodsza była do mniej więcej końca 6 miesiąca życia – huba. Dzięki chuście mogłam zjeść śniadanie, umyć zęby, wyjść na spacer z psem czy ugotować obiad. Bez chusty nie dałoby rady 😂

Karola Naes

Mogłam umyć naczynia 😂 drugi dzieć trafił się bardzo placzliwy 😂

Paulina Górecka

Mogłam pójść na Święto Toruńskiego Piernika i Bella Skyway.

Marzena Szulc

Dla mnie chusty stały się nową i moją własną pasją. Póki co dzieliłam zainteresowania z mężem – była to jazda motocyklem, z której musiałam zrezygnować z wiadomych przyczyn. W chustowym świecie znalazłam coś, co jest tylko moje i pozwala mi się realizować jako mama ❤️

Natalia Piotrkowska

Zakupy, zakupy i jeszcze raz zakupy. W końcu mogłam, mogę robić spokojnie zakupy czy to na targowicy se połazić i pooglądać czy to w centrum handlowym, skończywszy na supermarkecie. Nie przeciskam sie z wózkiem, nie męczę się, żeby wjechać na schodki itd. Dzieć mi nie płacze, nie wywija – no bajka. Że też mnie nikt nie uświadomił o chustowaniu przy poprzednich dzieciach! No i spacery po lesie – tego mi bardzo brakowało, gdy jeszcze nie chustowałam. Pójscia na grzyby lub poprostu chwili wytchnienia… Wypad nad morze bez chusty? Nie ma po co tam jechać, no chyba że sie je ogląda z daleka.

Edyta Żemła

Mogę całkiem szczerze i bez przesadzania powiedzieć, że chusty zmieniają życie tysięcy mam w Polsce. I coraz więcej nas, „chustomam” na ulicach.


Z czasem jest więcej czasu

Refleksja po roku macierzyństwa? Z czasem czasu jest coraz więcej. Nie tylko dzięki chuście, ale tak po prostu. Możemy wspólnie z dziećmi jeść posiłki, bawić się w coraz ciekawsze gry i zabawy, często prędzej czy później przekonują się do wózka i dają plecom rodziców trochę wytchnienia. Możemy dzieci zapraszać do coraz co nowych dla nich aktywności. Nasza Lilia wiesza na przykład pomaga w wieszaniu prania! Wyrzucała je z miski, więc po prostu poprosiłam, żeby je podawała do ręki i udało się. Takie przykłady można mnożyć… Tylko zamiast irytacji, trzeba się zdobć na kreatywne rozwiązania. W tym tygodniu zaczęłam tygodniowe wyzwanie językowe z blogiem studenckim Blue Kangaroo – uczymy się razem z Lilią francuskiego i rosyjskiego. Dzisiaj spędziłyśmy 45 minut na nauce liczenia. Szczegóły na instagramie. Chociaż moja córka ma dopiero rok i chociaż często zachowuje się jeszcze jak niemowlę, zaczyna mówić, chodzić i coraz wyraźniej pokazuje, co lubi – wybiera zabawki, otwiera w kółko te same strony w książeczkach, powtarza słowa, które fascynują ją najbardziej. Dzieci mogą nam towarzyszyć w życiu, albo plątać się pod nogami, aż dorosną i sobie pójdą. Wybór należy do nas, rodziców.

Nie ma dzieci, są ludzie

Janusz Korczak

Zdjęcia: Shoot&Carry