Menu Zamknij

Książkowy kalendarz adwentowy wielojęzycznej trzylatki

Idea książkowego kalendarza adwentowego przywędrowała do naszego domu z grupy facebookowej Aktywne czytanie – książki dla dzieci i jest z nami już drugi raz. W tegorocznym kalendarzu moja trzylatka znajdzie książeczki w 3 językach narodowych oraz z elementami jednego języka mniejszości – śląskiego. Dostała jedną, niezapakowaną, ostatniego dnia listopada (ponieważ wróciła do domu, kiedy jeszcze byłam w trakcie przygotowywania kalendarza i chciałam czymś odwrócić jej uwagę!) Przez to musiałam dołożyć książkę o jaskiniach, która nie widnieje na poniższym zdjęciu, ale pokażę ją na Instagramie.

Książki kupowałam w przeróżnych miejscach. Od Amazon.de (francuskojęzyczne – ze względu na darmową wysyłkę od 39 euro, której nie uświadczyłabym we Fnacu), przez Empik i Biedronkę, aż po lokalny lumpeks „Gigant” w Gdańsku Oliwie (gdzie często lądują nowe książki dla dzieci po 2-6zł) oraz wyśmienitą małą księgarnię anglojęzyczną Bookshop u Tobiasza. Pani Monika, właścicielka księgarni, sprowadziła na moją prośbę kilka tytułów z hurtowni i to w bardzo przystępnych cenach. Dlatego z czystym sercem mogę polecić ten sklep. Brak opłaty za wysyłkę – ponieważ wszystko mogłam odebrać w sąsiedniej dzielnicy, a mianowicie w gdańskim Wrzeszczu.

Technicznie sprawa jest prosta – po wybraniu co najmniej 24 książek, układa się z nich wstępnie piramidkę, a potem po kolei pakuje w papier pakowy lub prezentowy i numeruje. Numerowanie można właściwie odpuścić, ale ja to zrobiłam – dla frajdy. No i po to, żeby wiedzieć, co danego dnia będziemy odpakowywać – dzięki temu z wyprzedzeniem przygotuję zabawy. Nie, nie przygotowałam ich w listopadzie. Może ten poziom ogranięcia osiągnę za rok? A poza tym – wpisując do kalendarza adwentowego pieczenie pierników czy lepienie bałwana na dany dzień, ryzykuję, że akurat będziemy chorzy lub w złym nastroju i nikt nie będzie chciał piec, albo że nie będzie śniegu na baławana. Więc nie. Nie zaplanowałam wszystkiego dokładnie, bo 1) nie chciało mi się, 2) nie widziałam sensu. 😀

Książki po polsku

Niektóre książki znalazły się w tej papierowej choince niemalże przypadkowo – jak Tupcio Chrupcio, którego mama raczej nie wyznaje rodzicielstwa bliskości, ale też daleko jej do mówienia „oj tam, oj tam”, kiedy dzieciak wróci do domu bez głowy. Tupcio spodobał się mojej córce na lokalnej wyprzedaży garażowej i tak trafiła do naszego domu pierwsza książka z tej serii. Od kilku miesięcy Lilia bardzo lubi przygody małej myszki. Kiedy zobaczyłam w lumpeksie 2 kolejne w cenie 2zł za sztukę, bez wahania zgarnęłam je (razem z opowieściami o oposach).

„Genealogia dla najmłodszych”, mam nadzieję, otworzy naszą wspólną przygodę z genealogią. To moje hobby i stworzyłam ogromne drzewo. Lilia ma szczęście, że żyją wszyscy jej dziadkowie oraz babcie, a nawet kilkoro prababć i pradziadków! Myślę więc, że zrobienie małego drzewa, dzięki któremu zrozumie lepiej, kto jest czyją mamą, a kto czyim tatą, rozjaśni jej sporo w głowie.

„Jadzia Pętelka piecze pierniki” to jakis hit tego roku. Wyprzedała się wszędzie. Autorkę, Basię Supeł, po prostu wielbię, więc musiałam mieć Jadźkę. Poza tym miałyśmy już w domu wygrane wcześniej książeczki z aktywnościami, w których występuje Jadzia, a żadnej właściwej opowieści. Lilia zawsze cieszy się, kiedy rozpoznaje bohaterów (i totalnie podzielam ten entuzjazm), więc nie mogę doczekać się jej miny.

„Franklin ma zły dzień” to już któraś z kolei w naszym domu opowieść o małym żółwiu. Kochałam go w dzieciństwie, Lilia także go uwielbia. Każda mała historia to cenna lekcja, choć nikt nie prawi tam morałów. Franklin jest po prostu ponadczasowy!

„Przyjazny olbrzym” zapowiada się bardzo ciekawie, ze względu na piękne ilustracje i ciekawą treść. Wiem tyle, że jest tam o pomaganiu i o mylących pozorach!

„Przeplatanki rymowanki” to jakaś rewelacja. Można tworzyć różne dzikie historie, bo każda strona podzielona jest na trzy części i wychodzą dzikie remixy wierszyków i prześmieszne ilustracje. Nie mogę się doczekać wspólnego chichotania.

Trochę prześwituje, proszę udawać, że nic nie widzisz.

Seria o Jaroszku, czyli nieco śląskiego

Trzy książki o Jaroszku zakupiłam ze względu na sentyment do Śląska, a także dlatego, że kupując książkę profesora archeologii, który wykładał jeden z dodatkowych przedmiotów na moich studiach, po prostu obejrzałam cały asortyment sklepiku Muzeum Śląskiego. Kocham muzealne sklepiki! No i trafiłam na perełkę – serię 3 tomików o małym duszku, Jaroszku, promującą lokalną kulturę oraz język. Mamy na Śląsku trochę przyjaciół, a poza tym ciekawostki językowe są zawsze w cenie.

Książki po francusku

Serie „Pat Patrouille” (Psi Patrol), „Gaston La Licorne” (Jednorożec Gucio), „Bébé Koala” (w Polsce znana jako „Marysia”), „Tchoupi”, czy „Petit Ours Brun” (Przygody Misia Bruno) są Lilii znane, więc mam nadzieję, że chętnie sięgnie po kolejne części. W przypadku Gucia, będą to dokładnie te same opowieści, jakie latem poznałyśmy już po polsku, dzięki imponującej kolekcji naszego oczytanego sąsiada, Przemka Staronia! „Timoté” będzie dla niej nowy, podobnie jak „Edgar, le petit fantôme” („Gustaw, niestraszny duch„).

Książki po angielsku

Do naszej angielskiej biblioteczki w grudniu zawitają

  • Gruffalo’s Child” („Dziecko Gruffalo”) oraz „Stick Man” („Pan Patyk”) autorstwa Julii Donaldson. Moja imienniczka jest naprawdę mistrzynią opowieści dla dzieci. Są zabawne, rozwijają słownictwo, cieszą rymami, bawią absurdem. W Polsce jej dzieła wydaje wydawnictwo Tekturka. Mamy w domu już 2 inne książki Donaldson – pierwszą część „Gruffalo” oraz „Room on the broom” („Miejsce na miotle”). Jestem więcej niż pewna, że okażą się strzałem w dziesiątkę.
  • „Moomin and the Golden Leaf” oraz „Moomin and the Ice Festival” – adaptacje dla najmłodszych na podstawie opowiadań Tove Jansson. Nie zostały jeszcze wydane w Polsce, chociaż dostępne jest 8 innych części z tej serii (niestety nie w pakiecie, trzeba wypatrywać pojedynczych sztuk). Całość dostępnej po polsku kolekcji pięknie opisała kilka lat temu Ronja. Od roku mamy już wszystkie 8, nigdy się nie nudzą, więc uzupełniamy kolekcję.
  • „Doctor Who and the Runaway Tardis”. Doctor Who chyba nie ma w Polsce wielkiego fandomu, jednak dzięki mojej znajomej, Magdzie, wpadłam po uszy oglądając sezon z Davidem Tennantem (jakoś w 2013 roku?) Tej miłości już się nie wyleczy. Nawet mój mąż jest trochę podobny do DT (niektórzy twierdzą, że bardzo). 😀 Córka nigdy o Doktorze nie słyszała, ale jako że książki z serii POP Classics są doskonałe dla kilkulatków, no to… 🙂
  • „Home Alone” – czyli „Kevin sam w domu”. Chroniczna niedostępność tej pozycji na polskim rynku (mimo że ukazało się już tłumaczenie) zachęciła mnie do sprowadzenia oryginału. Chyba nie muszę tłumaczyć, po co dziecko zapoznawać z kultowym „polskim” Kevinem? 😀

A tak w ogóle – nazwijcie mnie szaloną – żadnej z tych książek jeszcze nie czytałam, przeglądałam jedynie opinie, albo pojedyncze strony. Przeżywam ten kalendarz razem z Lilią. Możecie śledzić nasze wrażenia na Instagramie! Będzie więcej zdjęć, opinii, pojawią się propozycje świątecznych zabaw (związanych z książkami lub nie).