Menu Zamknij

Prawie nie zdałam do szóstej klasy – uratowały mnie wulkany

Nigdy nie wpadłam na to, że można spersonifikować wulkan, ale kiedy przez przypadek natrafiłam na piosenkę z filmu „Lava” na YouTube stanęło mi przed oczami moje dzieciństwo…
Zbierałam kamienie od szóstego roku życia. A może od piątego? Myślę, że ten temat zasługuje na szerszy opis, więc dokonam go innym razem. W każdym razie jako swoje zainteresowania wymieniałam „skały, minerały i muszle”, nie „kamienie i muszelki”. Fascynowały mnie wulkany, jaskinie i procesy geologiczne. Drżałam z podekscytowania na hasła takie jak „trzęsienie ziemi” czy „tsunami”.

Je veux aller au toilette.

Był taki trudny rok w moim życiu, kiedy pojechałam z rodziną do Francji, najpierw pół roku czekałam na wizę – zaczęłam chodzić do szkoły w Strasburgu na 3 miesiące przed wejściem Polski do Unii Europejskiej. Był luty 2004 roku, miałam za sobą 3 semetry nauki angielskiego, po francusku umiałam się przedstawić, policzyć do dziesięciu, powiedzieć „kwiatek”, „słoneczko” i „chcę iść do toalety”. Nie pamiętałam odmiany czasowników być i mieć w czasie teraźniejszym. Chyba nie muszę mówić, że nie umiałam złożyć ani jednego zdania. Po angielsku porozumiewałam się także kiepsko. Bardziej na migi. Usłużne koleżanki i koledzy w szkole międzynarodowej tłumaczyli mi wszysko na zasadzie porównań.

Lubię to!

„Like this” (jak to) – mówili co chwilę. A ja się zastanawiałam, co oni tak lubią? Czemu co chwilę coś lubią? I jak ja mam się do tego odnieść?
Oprócz zajęć z moją klasą, dziećmi w większości z rodzin dwujęzycznych bądź francuskich, miałam zajęcia FLE (Francais Langue Etrangere – czyli francuski język obcy). Nikt w mojej szkole nie mówił po polsku. Nikt. Moja mama rozmawiała raz z jakąś panią, która rzekomo była Polką i miała polskie dzieci. Ale jej dzieci nie były polskie. Bo kiedy mamy sobie tak rozmawiały, a ja zastanawiałam się, czy nie odezwać się do tych dzieci, jedno z nich podbiegło do swojej rodzicielki i zapytało czystym słodkim francuskim:
Maman, ou est mon manteau? (Mamusiu, gdzie jest moja kurtka?)
Odebrałam ten przejaw wynarodowienia jako szczególnie obrzydliwy – nie rozumiałam, i nie zrozumiem, jak Polak do Polaka w obecności samych Polaków może mówić w innym języku niż polski?!

#zdawaniesprawdzianów #wjęzykuktóregonieznam #spoko – tak bym pewnie napisała na Twitterze, gdybym wtedy miała Twittera

Tak więc byłam zupełnie sama, ze swoim polskim i właściwie czułam się, jakbym uczyła się mówić od nowa. Musiałam zaakceptować mały zasób słów i to, że nie mogłam mówić tyle, ile lubiłam, bo nie potrafiłam. Mogłam przestać mówić. Ale ja kocham mówić i chyba dlatego robiłam szybkie postępy.
Jednak, żeby zdać rok, musiałam zdawać sprawdziany, tak jak inne dzieci, po francusku. Miałam niecałe pół roku, żeby nauczyć się mówić i pisać po francusku tak, żeby zdać. Pomogła mi w tym matematyka – z matematyki zawsze miałam dobre oceny, bo tam nie trzeba było się uczyć wielu słówek, matematyka jest międzynarodowa i przyjęłam wtedy ten fakt z wielką wdzięcznością.

Nie byłam ambitna

Nie byłam wcale ambitna. To był instynkt przeżycia. Ja jęczałam, że nie chcę pracować ze słownikiem i odmawiałam tłumaczenia tekstów słówko po słówku. Mama namawiała, siedziała ze mną lub nie, pomagała, trwała przy mnie, ale nie można powiedzieć, że mama nauczyła mnie francuskiego. Z jakiegoś powodu większość ludzi, którzy wiedzą, że jest tłumaczką francuskiego i skończyła filologię romańską, zapytała mnie o to co najmniej raz. Nie, mama nie nauczyła mnie francuskiego. Ona dała mi przestrzeń do nauki francuskiego. Tylko tyle i aż tyle.
Pewnego razu nastąpił przełom. Naprawdę chciałam nauczyć się na sprawdzian. Był o wulkanach i miałam pradziwą motywację. Musiałam długo maltretować fiszkę, na której oparty był test oraz tłumaczyć słówka (niestety). Dostałam 17/20*! Puchłam z dumy! To był przełom – pierwszy sprawdzian wymagający pisania, który napisałam tak wysoko. Zapamiętam to do końca życia.
Prawdę mówiąc, nikt nawet mi nie mówił, że mogę nie zdać do następnej klasy. Mama powiedziała mi później, że było blisko, ale dałam radę i zdałam. W tamtym roku nie otrzymałam polskiego świadectwa, a jedynie certyfikaty potwierdzające ukończenie 2 trymestrów nauki we Francji, w klasie CM2 (odpowiednik klasy 5 lub 6  – zależy jak patrzeć – we Francji).
I oto cała historia.
*Tak wyglądają oceny we Francji – skala 0-20. 1-9 – niezdane