Menu Zamknij

Był Wołyń, mógłby być Zwierzogród, a teraz jest życie

Poszłam na „Wołyń” właściwie przypadkiem, ponieważ miałam dwie godziny czasu i nie chciałam ich spędzać w galerii handlowej.

– Dobrze widzę, że mam do wyboru Smoleńsk albo Wołyń?
– No, tak, na to wygląda
– To już wolę Wołyń
*uśmiech zrozumienia ze strony kasjerki*

Tragicznie zrobiony film na temat tragedii, albo po prostu film na temat tragedii. Nie miałam ochoty na nic ciężkiego, bo byłam zmęczona, ale niestety poza tymi dwoma produkcjami polskiego kina miałam do wyboru tylko jakiś horror.

Stanęło więc na tym, że idę na Wołyń, również dlatego, że jako żona Ukraińca pomyślałam, że warto zająć stanowisko w sprawie tego filmu – tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś pytał, interesował się i tak dalej. Na problem (z którego nie zdawałam sobie sprawy – bo nie spotkałam się jeszcze z żadną nieżyczliwością na tym tle) zwróciła mi uwagę znajoma, która także przyjęła ukraińskie nazwisko po mężu. Co będą teraz o nas mówić? Czy przez ten film zaczną wytykać nas i naszych mężów palcami? Czy wzrośnie dystans pomiędzy Ukraińcami i Polakami?

Pytała mnie jakiś czas temu, czy idę na „Wołyń” i co w ogóle o tym sądzę. Nie zamierzałam, ale w końcu poszłam. Po obejrzeniu podtrzymuję to, co myślałam przed filmem, ale mam także kilka dodatkowych refleksji. Chciałabym wyrzucić z siebie wszystko, co dzisiaj przyszło mi do głowy pod wpływem seansu – nie będzie to typowa recenzja.

To nie jest film, którego potrzebuje Europa, kiedy Ukrainie grozi Rosja i jej obywatele potrzebują azylu.

Moim zdaniem to zły moment, żeby rozpamiętywać krzywdy. Oczywiście temat i tak by regularnie wypływał przy okazji każdej debaty, czy
a) nie za dużo Ukraińców się kręci po naszych ulicach
b) czy powinniśmy dać azyl tym ze wschodu Ukrainy

Sporo Ukraińców wzięło udział w realizacji tego filmu, czego nie sposób przegapić, bo przez jakieś 50% filmu słyszy się dialogi po ukraińsku. Występuje też rosyjski i niemiecki. I polski w odmianie przedwojenno-kresowej. Raj dla uszu lingwisty, pomimo smutnego kontekstu.

To miło, że wzięli udział i że mają dystans do historii, ale podtrzymuję opinię: to nie jest doskonały moment na ten film. Niestety istnieją ludzie, którzy biorą wszystko zbyt dosłownie i wyjdą z kina z poczuciem, jakby ktoś właśnie zamordował ich rodzinę i sąsiadów. I zaczną się rzucać. Ale mam nadzieję, że się mylę, i tak powierzchowni ludzie wybiorą pacyfistyczne picie piwa pod budką, zamiast seansu za dwadzieścia parę złotych…

Wołyń to także dramat Ukraińców.

Tragedia, która wydarzyła się w tamtych stronach dotknęła przede wszystkim ludzi o mieszanym pochodzeniu (żyli przecież przy samej granicy, na codzień rozmawiało się i po polsku i po ukraińsku). Tak w polskich, jak i w ukraińskich rodzinach krążą opowieści o rzezi, która się tam wydarzyła. Ludzie ludziom zgotowali ten los.

Czy ktoś potrafi wskazać dwa sąsiadujące ze sobą narody, które w którymś momencie nie napadały na siebie nawzajem?

Ja nie umiem. Może dlatego, że za mało interesuję się historią, a może właśnie interesuję się nią dostatecznie, żeby wiedzieć, że panująca wszędzie zgoda, miłość i dobro to nieosiągalna utopia. Na codzień mamy poglądy, a w obliczu kryzysu część ludzi ucieka, a część chwyta za broń. Tak działa życie. Czasem nie zostawia wyboru.
Dlatego „Miłość w czasach zagłady” to dość dobry tytuł dla tego filmu. Nie stawia on Ukraińców w złym świetle, jeśli ktoś obejrzy go ze zrozumieniem. Ale z tym jest problem u większości ludzi, więc obawiam się fali nienawiści wobec naszych sąsiadów… Którzy to przecież przez ostatnie kilkadziesiąt lat nie napieprzali w nas ani narzędziami do pracy w polu, ani z pistoletów. Ale jak to wytłumaczyć nakręconemu polskiemu nacjonaliście? Jak mu wyłożyć, że powinien się opamiętać, że właściwie się nie różni od banderowca?

Nienawiść banderowców wobec Polaków wzięła się z nacjonalizmu. Każdy kraj sobie ich hoduje.

Nie wiem, jak inni, ale ja w podstawówce byłam bardzo przejęta historią naszego kraju, tą całą martyrologią. Byłam gotowa (przynajmniej tak sobie myślałam) oddać życie za Polskę. Dopóki nie spojrzałam na to wszystko z dystansu dzięki cennym lekcjom języka polskiego w liceum, gdzie zrozumiałam, że sztuka (w tym literatura) nie tylko pomagała wyrażać uczucia, ale i docierać do mas i służyć manipulacji, a szkolnictwo do dzisiaj ma na celu raczej wytworzenie prężnej klasy robotniczej niż jakieś szczytne idee. A teraz myślę tak – w porządku, urodziłam się tutaj i kilka pokoleń wstecz to Polacy, jestem stuprocentową Polką i… co z tego? Mogę się cieszyć z kultury tego kraju, podziwiać język, ale czy to zobowiązuje mnie, żeby w razie czego chwycić za broń i „do krwi ostatniej kropli z żył” walczyć za zamglony ideał, jakim jest ojczyzna? Tego chcą rządzący. Przecież oni nigdy nie idą w pierwszej lini obrony, a często nawet nie idą na wojnę.

Czy gdybym urodziła się (na przykład) jako chłopak, Ukrainiec, w tamtych czasach i w tamtym miejscu, czy nie poszłabym zabijać Polaków, gdyby od małego wychowano mnie w duchu chorobliwego nacjonalizmu? Gdybym czuła się „tym gorszym” i sponiewieranym?

Jak mogę to ocenić? Jak mogę to wiedzieć? Może poszłabym zabijać, może nie. Nawet jako ja, teraz, chociaż mam otwarty umysł i jestem pacyfistką, mam w sobie niekiedy wiele agresji. To jest ludzka natura. W obliczu zagrożenia (także wyimaginowanego!) włącza się instynkt. Jesteśmy (często głupimi) drapieżnikami.

I tutaj chcę nawiązać do filmu Zwierzogród.

Wołyń: Społeczność polsko-ukraińska żyje w zgodzie i pokoju, są śluby Polek z Ukraińcami, i na odwrót, wszystko jest pięknie. Trochę utopia…
Zwierzogród: Drapieżniki i roślinożercy żyją w pokoju, nie ma wśród nich podziału na drapieżców i ofiary. Tworzą piękne miasto – Zwierzogród (po angielsku – Zootopia).

Wołyń: Wsród niektórych Ukraińców narastają nastroje skrajnie nacjonalistyczne, nastawiają się wrogo do Polaków, widzą w nich zagrożenie, zaczynają zabijać.
Zwierzogród: Niektóre drapieżniki zaczynają dziczeć i napadać na inne zwierzęta. Nikt nie wie dlaczego tak się dzieje, ale mówi się, że drapieżcy dziczeją, bo mają taką naturę.

Wołyń: Polacy mszczą się na Ukraińcach. Nieliczni Ukraińcy trzymają z Polakami, ale jest to trudne, bo można za to dostać kulkę (albo gorzej).
Zwierzogród: Roślinożercy rozważają drastyczne rozwiązania wobec drapieżców. Najlepszy przyjaciel główej bohaterki (króliczki) jest lisem i jest szansa, że zwróci się przeciwko niej. Mimo to, zamierza ona rozwiązać zagadkę.

Wołyń: Nie ma żadnej konkluzji, widz zostaje z rozdartym sercem i smutkiem – wszak to film historyczny, no i dla dorosłych.
Zwierzogród: Okazuje się, że drapieżcy stawali się agresywni z powodu rośliny, którą podawała im grupa roślinożerców, chcąc im zaszkodzić. Chodziło o politykę. Zwierzogród wraca do normalności, zainfekowani drapieżcy zostają wyleczeni. Przez chwilę wydawało się, że drapieżniki chciały zabijać, bo miały taką naturę. Ale to był błędny wniosek.

Zarówno Wołyń, jak i Zwierzogród to filmy doskonale zrealizowane wizualnie i pod względem fabuły. I warto obejrzeć je oba. Mając zawsze z tyłu głowy, że Ukraińcy nie zabijali na Wołyniu, bo byli Ukraińcami. Ale dlatego, że ktoś karmił ich trucizną, jaką był skrajny nacjonalizm.

Cieszmy się kulturą swoich krajów, podziwiajmy swój język, ale nie bądźmy dumni, ani tym bardziej zadufani w sobie z powodu pochodzenia. Początek filmu „Wołyń” pokazuje właśnie takie dobre postawy, których przebłyski widzimy potem w ciągu trwania całego filmu – miłość ponad podziałami, bezinteresowną pomoc pomimo groźby śmierci. Płakałam dziś w kinie. Nie za Polaków, ale za wszystkich którzy giną przez to, że ktoś unosi się honorem lub daje zmanipulować. Trzymajmy się zawsze własnego rozumu, a zamiast trzymać się za wszelką cenę razem, jak stado owiec.

Kadr z „Wołynia” (czas akcji: I połowa XX wieku): Zakochani w sobie Polka i Ukrainiec.
Obiecują sobie, że zawsze będą się kochać.

Kadr ze „Zwierzogrodu” (czas akcji: XXI wiek, alternatywny świat): Króliczka pociesza swojego przyjaciela lisa,
ona nie uważa go za niebezpiecznego drapieżnika.

Kadr z mojego życia (czas akcji XXI wiek): Nasze polsko-ukraińskie wesele.