Menu Zamknij

Zmęczone ręce matki

Po długiej nieobecności chcę się ponownie przywitać. Opowiem Wam dzisiaj o tym, jak ciąża i macierzyństwo wpłynęły na moje ciało, codzienne funkcjonowanie… i pisanie. Będzie trochę medycznie i nieco gorzko, ale to ważny dla mnie temat, a na blogu zawsze jestem szczera.

Do końca ósmego miesiąca ciąży wszystko przebiegało tak wzorowo, że praktycznie nie było się na co skarżyć. Niejedna ciężarna mogłaby wręcz mi zazdrościć książkowego przyboru na wadze, który nie przekroczył 16 kilogramów przez całą ciążę, szczupłej sylwetki i braku uporczywych rewelacji żołądkowych. Oprócz wątpliwych uroków pierwszego trymestru – jadłowstrętu i mdłości, które ustępowały przez 3-4 tygodnie, żeby w końcu zaniknąć całkiem, czasowego braku energii oraz zadyszki, nie miałam żadnych większych problemów. Ominęła mnie rwa kulszowa, wymioty, bóle różnej maści. Miałam piękną cerę, włosy mniej mi się przetłuszczały.

A potem nastał 9 miesiąc i wszystko spadło na mnie na raz. Po ponad pół roku wróciły, rozbudzone niewidocznymi obrzękami, objawy zespołu cieśni nadgarstka, na który zachorowałam na krótko przed zajściem w ciążę. Powróciły ze zdwojoną siłą – straciłam większość czucia w prawej dłoni. Dowiedziałam się też (nieco wcześniej, ale w 9 miesiącu było to już niemal pewne), że dziecko nie ma zamiaru się odwrócić i czeka mnie cesarskie cięcie – czyli to, czego bardzo nie chciałam. Był lipiec 2017 roku i mimo wielkiego szczęścia, które mnie ogarniało i jeszcze większego, które miało nadejść, często czułam się okropnie. Ociężała, czekając już tylko na termin porodu, nie miałam siły zbyt wiele chodzić. Słaby internet nie pozwalał mi zrelaksować się przy filmach. Zresztą chciałam spędzać czas chociaż trochę aktywnie. A pisanie na komputerze, ręcznie, a także rysowanie nie było już możliwe. O bardziej zaawansowanych robótkach ręcznych typu dzierganie, decoupage i tym podobne nie wspomnę. Zaczęło się dzwonienie i bieganie po lekarzach, szukanie kogoś, kto mnie przyjmie na teraz. Na drugą fizjoterapię laserem nie dojechałam, bo zaczęłam rodzić. Tym samym musiałam odwołać wizytę u fizjoterapeuty, którą miałam kolejnego dnia. Na szczęście zapisałam się do niego później i ćwiczenia i zalecenia, które otrzymałam bardzo mi pomogły.

Ale wracając do czasu tuż po porodzie – miałam na raz:

  • Silne objawy objawy zespołu cieśni nadgarstka, bardzo szybko do prawej ręki dołączyła lewa i miałam w nich całe spektrum nieprzyjemnych odczuć przez jakieś kolejne dwa miesiące bez przerwy – ani przez chwilę nie miałam normalnego czucia w rękach, badanie EMG (na które musiałam czekać miesiąc i jechać kilkaset kilometrów z noworodkiem – bez męża by się nie udało) wykazało uszkodzenie nerwów. Czułam mrowienie i kłucie, ból i drętwienia. Było mi trudno pisać na telefonie, komputerze, a odręcznie jeszcze gorzej. Trzymanie, karmienie, przewijanie dziecka przychodziło mi z trudem, w kołysaniu musiał mnie ktoś zastępować (stało się to domeną taty Lilii), bo nawet trzymanie przedmiotów było nieoczywiste. Proste czynności stały się pewnym wyzwaniem. O jeździe samochodem mogłam właściwie zapomnieć.
  • Przeciążenie jednej ze stóp, które trwało jakieś dwa tygodnie i objawiało się tym, że mogłam chodzić z trudem lub wcale. Ból był potworny. Jechałam na pogotowie, miałam RTG, a później jeszcze USG (które sama zasugerowałam – i słusznie). Lekarz (na wizycie prywatnej, a jakże) orzekł, że samo przejdzie i samo przeszło. Ale zanim tak się stało, czułam się jak niepełnosprawna. Przez krótki okres czasu miałam tak jakby niesprawne dłonie i nogi na raz, a do tego…
  • Bliznę po cesarce, która na początku była właściwie świeżo zasklepioną, zszytą raną. To właśnie przez nią odpadało skakanie na jednej nodze. Rwała przy wstawaniu z łóżka, nie pozwalała mi spać w dogodnej pozycji, ani karmić na leżąco (drętwienie rąk też nie pomagało). Jednak możliwości regeneracyjne mojego organizmu zaskoczyły mnie pozytywnie i już po dwóch tygodniach odczuwałam dużo mniejszy ból niż na początku. Leki przeciwbólowe przestałam brać na jakieś 6 godzin po operacji. Cesarka, której się tak strasznie bałam okazała się najmniejszym wyzwaniem. Jeszcze przez kilka miesięcy podbrzusze pobolewało, jeśli na przykład zbyt długo nosiłam córkę w chuście, albo wykonałam jakiś nietypowy ruch.
  • Kaszel, który został po infekcji przebytej krótko przed porodem. Ciekawy fakt – jeśli nie będziesz odkasływać czegoś, co zbiera ci się w nosie i gardle przez cały dzień, w którymś momencie twój organizm wyda z siebie kaszlnięcie mimo twojej woli. To okropnie nieprzyjemne doznanie, kiedy ma się na podbrzuszu świeżo zasklepioną, kilkunastocentymetrową ranę.
W tej chwili dolega mi z powyższych dolegliwości „tylko” zespół cieśni nadgarstka. Nie odpuszcza. Jest ze mną każdego dnia i nie daje o sobie zapomnieć. Woła, kiedy zapinam nosidło, dociągam chustę, podnoszę córeczkę, piszę tego posta, notuję na zajęciach, klikam myszką, jadę samochodem. Jest w milionie czynności, które robi się bez zastanowienia. Ja już się czasem nie zastanawiam nad tym czy coś mnie kłuje, boli, drętwieje. Nie mówię o tym za każdym razem, bo życie byłoby pasmem wiecznego narzekania.
Pewnego dnia zaczęło mi coś przeskakiwać w lewym nadgarstku. Z początku nie zwróciłam na to uwagi. Było to jakieś dwa miesiące temu. Potem stwierdziłam, że coś jest nie w porządku. Dwóch ortopedów właściwie zignorowało to, co opowiadałam. Jeden z nich wypisał mi skierowanie na USG na moją prośbę. I oto jest, kolejna karta do kolekcji – zespół de Quervaina, zwany inaczej „bolesnym kciukiem matki”, konsekwencja sumujących się urazów i przeciążeń ścięgien z powodu wielokrotnego wykonywania czynności, w których wykonuje się mocny chwyt i odwiedzeniem ręki (czyli na przykład podnoszenie za paszki raczkującego maluszka z podłogi – takiego na przykład 8-9 kilogramowego). Objawy sumują mi się z tym, co czuję w związku z cieśnią.
Zespół cieśni nadgarstka z kolei jest spowodowany trzymaniem ręki przez długi czas w tej samej, nieergonomicznej pozycji. Dotyka osoby pracujące przy komputerze, maszynie do szycia, a także, jak się niedawno dowiedziałam – kosmetyczki.
Nie piszę tego, żeby się uskarżać na swój los, tylko żeby się podzielić. Może ktoś na to natrafi, ma podobne objawy i mój post coś pomoże. Mam nadzieję, że nikt nie odbierze tego jako „żalposta”. Liczę, oprócz potencjalnej możliwości pomocy komuś o podobnych dolegliwościach, na wymianę doświadczeń i kontaktów oraz na to, że poszerzę świadomość społeczeństwa.
Czas więc na sposoby radzenia sobie z moimi dolegliwościami, bo w końcu to jest najważniejsze. Za zespół de Quervaina jeszcze się nie zabrałam, ale wiem, że podobnie jak na zespół cieśni nadgarstka pomaga kinesiotaping (plastrowanie dynamiczne). Poza tym na cieśń pomagają ćwiczenia dobrane indywidualnie przez fizjoterapeutę (konsultacja u ortopedy lub/i fizjoterapeuty jest konieczna, aby się upewnić, czy faktycznie problem jest w nadgarstku, bo może też występować uścisk w łokciu, albo wyżej). Zależnie od sytuacji można nadgarstek wygrzewać lub chłodzić (krótkie chłodzenie jest dobre po wysiłku i w sytuacji, gdy występuje obrzęk). Zaleca się także unikanie dźwigania, a ponieważ mam małe dziecko chusta i nosidło są nieodzowne. Szkoda, że musiałam sama na to wpaść – powinni to doradzać lekarze i inni specjaliści. Przy komputerze staram się siedzieć wyłącznie przy biurku i mieć podparcie dla rąk – taka zalecana pozycja ergonomiczna jak ze szkolenia BHP. Pewien efekt przynosiła też laseroterapia – chociaż może to było placebo, nie mam pojęcia – oraz masaże. Coś co chciałabym wypróbować w najbliższym czasie to tajemniczo brzmiąca manipulacja powięzi – polega to na uciskaniu odpowiednich punktów w celu rozluźnienia mięśni.
W takich chwilach zastanawiam się, czy nie powinnam być lekarzem. Ale może nie powinnam, bo „szewc bez butów chodzi”, a ja naprawdę chcę te choroby wyciszyć. Cieśni niestety wyleczyć się nie da, zespół de Quervaina można skutecznie leczyć. Jedno i drugie do leczenia zarówno fizjoterapią, jak i operacyjnie. Na operację się na razie nie decyduję żadną, bo co lekarz to opinia, a nawet mój fizjoterapeuta sobie jedną rękę zoperował, drugą nie i powiada, że objawy można wyciszyć, jeśli się stara. Z kolei manipulacja powięzi również może przynieść zaskakujące efekty i wiem to od lekarza ortopedy, który kształcił się jeszcze w kierunku fizjoterapii.
Jeśli kogoś interesują kontakty do dobrych ortopedów i fizjoterapeutów w Bydgoszczy i Toruniu to można do mnie pisać, prześlę rekomendację. Natomiast nie będę ich cytować ani polecać tutaj, żeby nikt nie pomyślał, że prosili o reklamę, a także z tego względu, że nie chcę przekręcić niechcący czegoś co mówili. Na pewno jest tu coś co napisałam nie dość dokładnie, no i w takim wypadku będzie na mnie, a nie na nich.
Plusem i minusem moich chorób jest to, że ich nie widać. W sumie nie potrzebuję litości, ale z drugiej strony póki nie powiem, co mi jest, to nikt tego nie zauważy, bo wizualnie wszystko jest w porządku.

A tak na koniec… Moja babcia mówiła często, żeby Bóg zabrał ode mnie wszystkie dolegliwości i przelał na nią. Gdybym miała wybierać, oczywiście, wolę, żebym to ja miała problemy, a nie moje dziecko. Na szczęście Lili jest zdrowa, a i ja z czasem będę się mieć coraz lepiej. Chociaż czasem te dolegliwości rzucają się cieniem na moje szczęście i zastanawiam się, czy dam radę dalej pracować przy komputerze (a właśnie się kształcę w tym kierunku – haha *smutny śmiech*) to nigdy, przenigdy nie zamieniłabym tego, co mam teraz na nic innego. Kocham moją córeczkę i moje obecne życie, chociaż czasami jest ciężko. Na szczęście silne ręce Olka służą pomocą zawsze, gdy jest obok. Czyli prawie cały czas.

Tuż po porodzie byłam przerażona tym, co się ze mną działo, szukałam pomocy i starałam się unikać pisania. To było bardzo trudne przeżycie, bo uwielbiam pisać. Teraz mam lepsze i gorsze dni. Więc postaram się przynajmniej raz na tydzień coś napisać, szczególnie że mimo mojej niewielkiej aktywności na blogu, na fanpage’u stuknęło już 300 polubień. Jestem bardzo wdzięczna i postaram się nie zawieść moich obserwujących.

A teraz pytanie do mam – czy z Wami też zostały po ciąży jakieś dolegliwości, czy wszystko minęło jak ręką odjął? Czego jako przyszłe mamy boicie się najbardziej?

Przepiękne zdjęcia wykonała dla nas Patrycja Klóska – Labilny