Menu Zamknij

Kreatywne zabawy – kreatywne dla kogo?

Dzisiaj wygrałam konkurs u Basi Supeł – autorki cudnych książek o Jadzi Pętelce, tłumaczki kultowych pozycji „Wiewiórki, które nie chciały się dzielić”, „Koala, który się trzymał”, „Mysz, która chciała być lwem”, „Wilk, który się zgubił”, „Zmartwiozaur”.

Agata Łuksza była jurorką w konkursie u Basi. Jest także ilustratorką serii o Jadzi (i nie tylko). Bardzo dziękuję za Twoją decyzję! <3 I wykorzystam ten moment, żeby powiedzieć, że niesamowicie podobają mi się ilustracje, które tworzysz.

Zadanie konkursowe było następujące – opowiedzieć o sposobach na nudę w domu. Miałam po raz kolejny taką myśl, która się w ogóle nie przyjęła na w innym konkursie, kiedy to próbowałam wygrać memo o emocjach (były 3 komentarze, wygrywały 2, a ja byłam jedyną przegraną)… Że jak można rozwinąć u dziecka kreatywność, jeśli to rodzic zawsze wymyśla (lub bierze z internetu) kreatywne zabawy? I dla kogo one są kreatywne? Czy faktycznie wszystkie zabawy okrzyknięte mianem „kreatywnych” nakręcają ową kreatywność u dzieci, czy raczej u rodziców, którzy mają najpierw zamrozić wodę w baloniku, żeby stworzyć lodowe jajo, albo przygotować jakąś substancję, którą potem będą sprzątać trzy dni, albo drukować i kleić karty, które może i będą się cieszyć zainteresowaniem, ale może przez 5 dni, a może przez 5 minut… Czy naprawdę to my, rodzice, musimy zawsze mierzyć się z nudą naszych dzieci?


Oczywiście, jest to cudowne, fajne, kiedy rodzice się angażują, a dzieci się dobrze bawią (i co ważne – nie potępiam oczywiście zaangażowanych rodziców, bo sama często dwoję się i troję, żeby były fajne atrakcje), ale… czy czasami najbardziej kreatywności nie rozwija bałagan na podłodze? Albo rzucona w pośpiechu kartka, 2 pisaki i pięć ścinków? Czy czasami najbardziej kreatywną historią dnia nie są kasztany, które stały się pieskami z Psiego Patrolu? Czy czasami kreatywność nie rodzi się z nudy? Z bezruchu? Z tej chwili, kiedy rodzic nie ma czasu, a potem wchodzi do pokoju i kopara mu opada, bo zabawa zaczęła się bez niego i jest szampańska? I czy te nasze najlepsze wspomnienia z dzieciństwa to nie są te, kiedy my sami coś zrobiliśmy, a potem wołaliśmy dorosłych do pokoju z okrzykiem „Mamo, tato, babciu, dziadku, POPATRZ!”?

W pierwszej chwili byłam załamana, bo obrazek został zniszczony. Ale dotarło do mnie prędko – zniszczony?! Ona miała niecałe 2.5 roku, kiedy go zrobiła. Takiego kolażu by się nie powstydziła nawet Szymborska 😀


Życie nie zawsze idzie nam idealnie i nawet ten zwycięski komentarz napisałam na kilka minut przed zamknięciem zgłoszeń do konkursu.


Życie nie zawsze idzie tak, jakbyśmy chcieli, dlatego często czuję, że robię za mało, że nie tworzę ciekawych aktywności dla córki. Że chciałam trzymać poziom jak w domowym przedszkolu, ale nie trzymam.


Ale potem przychodzi ona – i pokazuje, opowiada, bawi się, zaprasza do mnie obserwowania lub odgrywania jakichś ról. I wtedy widzę, że mogę ją jeszcze wiele nauczyć, ale co ważne – i ona może wiele nauczyć mnie.


Że czasem to ona wymyśla kreatywne zabawy dla mnie, a ja powinnam usiąść i słuchać.


Kiedyś kilka razy narysowałam mojemu bratu, Mikołajowi, jednoosobowe gry w formie labiryntów. Trzeba było zbierać rzeczy w różnych zakamarkach, a potem wykorzystywać je w innych miejscach, aż w końcu docierało się do mety. Ja miałam 11 lat, a on 5. Potem labirynty tworzyło on. Dla mnie, dla rodziców, dla dziadków. Całymi tygodniami. Mi już się dawno znudziło, a on dalej rysował. Rysował i rysował. Coraz lepiej, coraz ciekawiej. Tworzył coraz to bardziej zakręcone zagadki. Wszyscy się zachwycali, a ja chodziłam nieco nadąsana i mówiłam, że to był MÓJ pomysł tak w ogóle. Ale też byłam z niego bardzo dumna.

Miałam z nim ten problem – problem kreatywnych zabaw. Moje kreatywne zabawy nie zawsze go interesowały. Miał swoje kreatywne (i z pozoru mniej kreatywne, ale nadal swoje) zabawy, do których chciał mnie zapraszać (albo nie).


To samo widzę u mojej córki i u córek sąsiadki, które są u nas częstymi gośćmi.
A mianowicie widzę, że czasem wystarczy zasiać małe ziarenko. Dać zalążek pomysłu. Może nie zawsze trzeba spędzić całe godziny nad wymyślaniem scenariuszy czy drukowaniem i wycinaniem pomocy. Można, ale nie trzeba. Nie będziesz złym rodzicem, jeśli to ty usiądziesz i poczekasz, jaką kreatywną zabawę przyniesie dziesiejszy dzień…

Czasem wystarczy dać ramy. Albo puste płótno. Albo jedno słowo. Książeczkę. Skojarzenie. Naklejki. Nowe opakowanie pianek (czy jak to mówią moje dziewczyny – czyli córki moje i od sąsiadów pożyczone „gąbek kartek”) czy ciastoliny.


I w końcu – nawet jeśli komuś nie podoba się Twój pomysł, jeśli zostaniesz pominięta, niezauważona, czy niezrozumiana – to nie znaczy, że tak będzie już zawsze. Nie zawsze da się wygrać, ale to nie powód, żeby się poddawać 🙂 Ta myśl jest dla mnie zawsze budująca i zostawiam Was z nią. Lecę robić dobre rzeczy! <3