Wyszła z mieszkania i pokonała schody przeskakując po trzy schodki. W niespełna dziesięć sekund znalazła się na ulicy. Był mroźny i mglisty poranek, a ona miała na sobie tylko lekką wioseną kurtkę. Biegła, starając się nie oglądać za siebie. Nieliczni przechodnie patrzyli na nią ze zdziwieniem – nikt jej nie przecież nie gonił.
– Odejdź stąd – odezwał się znów ten sam głos z ciemności
– Ale ja nie chcę! Po za tym to ty mnie wołałeś, prawda?
– Nie wołałem ciebie. Odejdź.
– Kim jesteś? – naiwnie dopytywała się mała
– Nie chcesz mnie poznać, wierz mi.
– Owszem, chcę! – upierała się dalej mała i zaczęła wchodzić po schodach na górę.
Nawet nie wiedziała kiedy znalazła się z powrotem na ulicy. Bolała ją dłoń. Spojrzała na nią i zobaczyła dziwny symbol, który tworzyła wypływająca z rany krew. Zacisnęła zęby i pobiegła do domu, przeskakując kałuże.
Będąc już w swoim pokoju, usłyszała upiorny krzyk na podwórku wychyliła się z okna i wypadła, łamiąc sobie kark. Wśród ogólnej paniki i rozpaczy nikt nie zauważył znaku na jej ręce. I choć została pochowana, trumna jest pusta, a w owym mrocznym domu z ciemności odzywają się teraz dwa głosy.
Zaczęłam to pisać zanim przeczytałam „Zmierzch”. Okazało się, że facet który nie je, to nie jest oryginalny w 100% pomysł, no cóż… Wiem, tani horror. O co chodzi, Pyszczucho? Spokojnie, to tylko moje opowiadanie napisane 8 lat temu. Więc chyba nie takie znowuż złe? 😉